28 kwi 2015

Wujekszwagradziadka i jego syn, czyli usługi.

Nawet na emigracji trzeba jakoś żyć, a to często wiąże się z korzystaniem z przeróżnych usług. Od warzywniaka począwszy, przez krawca, mechanika, lekarza, a skończywszy na ubezpieczeniach czy innych architektach. O ile w kraju ojczystym pewni usługodawcy (jak nie większość) naturalnie pojawiają się w naszym życiu, o tyle na obczyźnie przychodzi moment (zazwyczaj wyjątkowo znienacka) kiedy orientujemy się, że absolutnie nie mamy pojęcia gdzie skręcić. W przypadku nieinwazyjnych lub mało kosztownych usług jakoś można przeboleć gorszy wybór ale problem pojawia się, gdy w grę wchodzą nieodwracalne zabiegi. Tutaj trzeba wkleić indywidualne priorytety. W moim przypadku dotychczas był to mechanik, fryzjer i największy kaliber – dentysta!


Marketing szeptany zawsze wydawał mi się być optymalnym źródłem promocji, które weryfikowało słabe jednostki na rynku więc postanowiłam zacząć od polecanych usługodawców. Niezależnie od interesującej mnie dziedziny zawsze ale to zawsze byłam wysyłana do jakiegoś AMICO (nieważne, że był to AMICO tylko ze słyszenia) lub opcjonalnie specjalisty, który okazywał się WUJKIEMSZWAGRADZIADKA. Osoby te oczywiście były najlepsze w swoim fachu, a cała reszta świata mogła im buty wiązać. Z czasem okazywało się, że we Włoszech znana z psychologii zasada wzajemności jest bardzo silna, a specjaliści najczęściej wkupywali się w łaski polecających ich osób pożyczeniem szklanki cukru lub byciem Wujkiemszwagradziadka, który kiedyś dziecka im przypilnował. Tak oto zaczęła się moja przygoda z badaniem rynku usług we Włoszech.

Na pierwszy rzut poszedł mechanik, a raczej mój samochód, któremu ktoś przyłożył w bok na parkingu (ponoć to norma, ja wyłam przez dwa dni), a zająć się miał nim „niezbyt drogi Amico mojego Amico”. Po kilku dniach zamiast mojej perełki odebrałam zwycięzcę w konkursie na „jednokolorowe graffiti 3D w kategorii Picasso”. Więcej smug robię tylko ja myjąc okna! Później z innym Amico w ramach serwisu klimatyzacji przeszliśmy podtrucie jakimś wtłoczonym gazem, który okazał się mało przyjemny dla ludzkiego układu oddechowego. Prawdziwy stres pojawił się kiedy pierwszy raz w życiu perełka odmówiła współpracy i przy prędkości 90 km/h po prostu zgasła. Nauczona doświadczeniem powstrzymałam się od zasugerowania mi kolejnego złotego mechanika i z modlitwą na ustach zaholowałam samochód do najbliższej stacji zajmującej się autoelektryką. Bingo! Jak w zegarku – diagnoza po 15 minutach, części zamówione, naprawione auto odstawione pod dom następnego dnia. Można? Można! Teraz ja mam Amico do polecania innym!

Akcja „wesele znajomych” łączyła się z odwiedzeniem fryzjera, którego oczywiście jeszcze nie miałam w swoim zbiorze jako godnego zaufania, więc przyjęłam analogiczną do mechanika taktykę. Na całe szczęście w salonie towarzyszył mi mój Amico polecający fryzjerkę (oczywiście była to Amica, a w praktyce dziewczyna jego współpracownika, której wcześniej na oczy nie widział), więc istniało pewne pole manewru do ewentualnej ucieczki. Na jeszcze większe szczęście przede mną była długa kolejka klientek, dzięki czemu miałam przekrój tego, co mogłoby się pojawić na mojej głowie gdybym tylko podjęła wyzwanie. Tym samym salon opuszczała jedna po drugiej: kobieta-juka, kobieta-fale Dunaju, kobieta-smigol, kobieta-gniazdo dla jaskółek + jaskółka, etc. Po mniej więcej godzinie patrzenia na efekty pracy pani fryzjer przypomniałam sobie, że jeśli tylko poświęcę moim długim, prostym włosom 15 minut, to wyglądają one bardziej niż OK i na pewno docenią fakt, że nie pozwoliłam z nich zrobić siedliska na dzikie zwierzęta. Zmyliśmy się z moim Amico po angielsku, a następnie część z owych klientek spotkaliśmy na weselu. Tym razem 1:0 dla mnie!

Poważny dylemat pojawił się z pierwszą potrzebą odwiedzenia dentysty, która nie miała mieć nic wspólnego z prewencyjnym, corocznym przeglądem a szła bardziej w kierunku ratowania życia (albo ten ból zniknie albo skoczę z mostu!). Do tematu podeszłam dużo ostrożniej, bo błąd mógł kosztować w najlepszym przypadku niepotrzebny ból a w najgorszym nawet nie chcę myśleć co. Doradcą tym razem okazał się człowiek z ładnymi zębami, o którym wiedziałam, że jest w trakcie przeprowadzania wieloetapowego leczenia czegoś skomplikowanego w jamie ustnej. Dentysta miał okazać się sympatycznym, solidnym, skutecznym i bezbolesnym lekarzem specjalizującym się dokładnie w tym co mnie bolało. Zapomniał dodać, że pan doktor ma syna uczącego/doskonalącego się na pacjentach, którego padłam ofiarą. Summa summarum z pewnością nie byli rzeźnikami, ja żyję ale ząb nie. Chcę wierzyć, że w czyich rękach bym nie skończyła takie rozwiązanie było najlepsze.

Takich opowieści będzie jeszcze kilka. Za niedługo otworzy się nowy rozdział pt. „ekipa remontowa”, która już dostarcza rozrywki ale o tym za jakiś czas.

m.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz